poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 15


Odejścia i powroty - czyli z serii niespodziewane niespodziewajki*




             Piękne słońce postanowiło wstać wyjątkowo wcześnie pierwszego sierpnia. Jakby wiedziało, iż sprawi tym nie lada cierpienie szóstce ludzi leżącej na wycieraczce przed domem sławnego boysbandu.  Jeśli już o nich mowa to warto rozwinąć bardziej ich dziwne położenie.

             Znana każdemu rozsławiona sylwetka Harry’ego Stylesa spoczywała spokojnie na ciele Shalie Swift. Lokersowi to usytuowanie podobało się najwyraźniej podobało się bardziej niż jego nowej kanapie, ponieważ ona miała na twarzy grymas niezadowolenia. Cóż się dziwić chłopak swoje ważył. Obok niego zajmowały swoje miejsce zwłoki Liama Payne’a. Jak widać ilość alkoholu jaką wczoraj gwiazdor spożył, sprawiła, że dzisiejszy dzień miał być tym najgorszym w jego życiu. Kac morderca atakuje.

Obok torsu ciemnego blondyna smacznie spał „ Zayn twórca najlepszego imprezowego hitu Malik”. Włosy miał potargane, a na jego szyi widniało zadrapanie. Czyżby mulat przeżył spotkanie z pazurem sprawiedliwości? Chłopak majaczył coś przez sen i nikogo by nie zdziwiło, gdyby okazało się, że to jego pijacka piosenka. Na jego klatce piersiowej rozłożyła się Margaret Colen. Włosy rozsypały się wokół jej głowy na kształt aureoli. Wyglądała tak niewinnie, że gdyby ktoś jej nie znał, to mógłby powiedzieć, że jest przedstawicielką magicznych, skrzydlatych stworzeń znanych wszystkim bardziej jako anioły.

W pewnej chwili słońce tak bardzo uparło się na dziewczynę, że nieświadomie pochwyciła ona rękę Malika i usadowiła ją sobie na oczach. Chłopak spał dalej jak zabity.

Swoją drogą to chyba właśnie on wczoraj przegrał walkę z klamką od swojego domu, bo spał tuż przy drzwiach frontowych. Widocznie nikt inny też nie był w stanie, dojść dalej. 

      - POBUDKA TRUPOSZE! Mamy piękny dzień! Chyba nie zamierzacie go całego spędzić z zamkniętymi oczami?

Nie wiadomo, w którym momencie zza drzwi wyskoczył Niall Horan i zaczął drzeć się na swoich skacowanych znajomych, podbijając skalę decybela.

Nie wyglądał jak osoba, która wczoraj wlała w siebie cysternę alkoholu, wręcz przeciwnie prezentował się jak grecki Bóg i to w dodatku nowonarodzony. Jego brak kaca to iście zastanawiające zjawisko.

      - CO! Co się stało?! Gdzie wszyscy?! Gdzie moja chusteczka?!

Liam zerwał się jak poparzony, budząc przy tym cała resztę. Nerwowo zaczął przeszukiwać swoje kieszenie, a następnie odetchnął z ulgą. Najwyraźniej owa chusteczka postanowiła zostać na swoim miejscu.

Miodowo-włosa ściągnęła z siebie obcą dłoń i poczęła zastanawiać się, jakim trzeba być człowiekiem, by używać młota pneumatycznego obok jej głowy. Miała wysłać już wiązankę przekleństw, gdy zrozumiała, że nic koło niej nic nie ma (pomijając ponętne nogi Nialla). Za to hałas w głowie powiększał się z sekundy na sekundę. Coś podpowiadało dziewczynie, że dzisiejszy dzień nie będzie fascynujący.

       - Leży na mnie krowa! – wrzasnęła niespodziewanie nowa kanapa Stylesa. Chłopak tak się wystraszył, że od razu sturlał się ze znajomej. Oczywiście jękom i piskom nie było końca, ponieważ w głowach zebranych krzyk odbił się przynajmniej bilion razy w niesamowicie głośnym wydaniu.

Shalie niechętnie zerknęła na twarz przerażonego lokersa, którego wcześniej zaliczyła do bydła.  Po chwili na jej ustach pojawił się psychiczny uśmiech, a jej ręka zawędrowała na włosy chłopaka. Harry wytrzeszczył oczy jakby coś sobie przypomniał, zarwał się na równe nogi i popędził do wnętrza domu, przepychając blondyna w drzwiach.  Ciemnowłosa nadal patrzyła na miejsce, w którym sekundy temu znajdował się brunet. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna jeszcze nie wytrzeźwiała.

       - Dlaczego wyglądasz tak dobrze i wyszedłeś z domu? – zapytał z wyrzutem mulat, zerkając na rozbawionego Horana.

       - Po prostu spałem w łóżku i wziąłem orzeźwiający prysznic – wytłumaczył chłopak, obserwując nieudolne ruchy Mag, która próbowała zejść z Malika i wstać. Można było ją przyrównać do ryby, która leży na brzegu przy morzu.

       - To znaczy, że spałeś w domu? – zainteresował się Payne i uważnie zmierzył swojego kolegę podejrzliwym wzrokiem.

Ten pokiwał głową na tak i uśmiechnął się szeroko.

        - Czekaj…to znaczy, że po prostu nas tu wczoraj zostawiłeś, a sam poszedłeś zażyć snu w wygodnym łóżku?- zbulwersował się Zayn.

       - Zapomniałeś jeszcze o części, w której krzyczysz, że w domu jest bomba i nas do niego nie wpuścisz oraz o momencie gdzie kładziesz się przed drzwiami, żeby nikt tam nie wszedł. Cudem zabrałem ci klucz. Cała reszta została z tobą, bo wierzyła, że za chwilę wszystko chata wyleci w powietrze – sprostował blondyn, żywo gestykulując rękami.

Zebrani na każde jego słowo zatykali uszy, robili dziwne grymasy i wysyłali nieme prośby o ściszenie głosu.

Horan uśmiechnął się zwycięsko i postanowił pomóc Maggie podnieść się z ciała mulata. Delikatnie chwycił jej ramię i uniósł ją za nie do góry. Świat dookoła dziewczyny zaczął kręcić się w zawrotnym tempie, a o głowę zaczął walić wyjątkowo uporczywy bęben. Nastolatka chwilę przytrzymała się ramienia chłopaka, ale już po chwili ruszyła do schodów. Mocno przyciskając dłonie do skroni, zastanawiała się, co wczoraj się wydarzyło. Mózg na razie nie chciał jej tego ujawnić.

Jeden pokonany stopień, drugi i…Efektowna wywrotka o ciało Louisa Tomlinsona. Wrzask przecinający podwórko sprawił autentyczny ból wszystkim zebranym. Zaraz na miejscu zdarzenia pojawił się blondyn oraz Liam.

Sam sprawca całego zdarzenia patrzył na jasnowłosą, nie wiedząc, co właściwie się stało. Kilka razy zamrugał oczami, przetarł je i przeciągnął się, ziewając.

Margaret podniosła się, uprzednio popychając szatyna z wściekłością wymalowaną na jej zmęczonej twarzy.

     - Nie zdajesz sobie sprawy, że Bóg teraz patrzy na ciebie z góry i obwinia się, że nie postanowił wyryć ci na czole napisu „kretyn” ,żeby każdy wiedział, iż przebywanie z tobą w jednym miejscu prowadzi do psychicznego lub fizycznego uszczerbku na zdrowiu – powiedziała Maggie sarkastycznie, nim powstała na chwiejnych nogach.

Tomlinson - jak to on zaśmiał się dźwięcznie, by pokazać dziewczynie jak bardzo go śmieszy. Jednak za chwilę pożałował tego, bo w jego głowie rozbrzmiał się gong. Chłopak zdecydowanie przesadził wczoraj z procentami.

Chwilę, w której szatyn i miodowo-włosa mierzyli się na spojrzenia, przerwał dźwięk telefonu dobiegający z mieszkania zespołu. Po paru sygnałach usłyszeli, że lokers postanowił się nad nimi zlitować i nacisnął zieloną słuchawkę.

Głos, który wydobywał się z telefonu był słyszalny w pewnym stopniu nawet dla leżącego przy drzwiach Zayna, więc można by tylko wyobrażać sobie, co czuł Harry, który musiał przysłuchiwać się wrzaskowi z najbliższej odległości (R.I.P Haroldowe bębenki słuchowe – na zawsze pozostaną w naszych sercach). Niewyraźne krzyki dobiegały z wnętrza. Najwyraźniej rozmówca nie był szczęśliwy i łaknął kłótni.

Shalie w pewnym momencie zaczęła się histerycznie śmiać i doprowadzało to każdego niemal do szewskiej pasji.

     - Był mały kotek, był i młotek! Były… - Kiedy postanowiła dołączyć również śpiew, Liam nie wytrzymał. Podszedł do niej i zatkał jej usta dłonią. Zebrani jęknęli z ulgi.

     - Chłopaki mamy kłopoty – oznajmił poważnie wychodzący z domu Styles. Kiedy zobaczył oczekujące wyjaśnień spojrzenia, począł kontynuować: - dzwonił Paul, jakieś zdjęcia z wczoraj wyciekły do sieci. Na youtube można też podziwiać solowy występ Zayna – dodał, wymownie patrząc na wczorajszą gwiazdę wieczoru. – Powiedział, uwaga cytuję – nie po to zgodziłem się na ten wasz wakacyjny wyjazd do spokojnego domku położonego na odludziu, żebyście teraz robili tu sensację, jeżdżąc po mieście w wózku z supermarketu.

Chłopcy patrzyli jeszcze przez chwilę na bruneta, a następnie wybuchli niepohamowanym śmiechem. Shalie oczywiście, wykorzystując moment, w którym Liam ją puścił dołączyła się do nich. Miodowo-włosa natomiast złapała się za skronie i próbowała uciszyć wybuchające w środku jej głowy bomby atomowe. Stwierdziła też, że nie będzie się ruszać, ponieważ jej dolne kończyny postanowiły dziś żyć własnym życiem.

     - I co teraz zrobimy? – zapytał rozsądnie pasiaty, kiedy tylko trochę uspokoił swój rechot.

     - Mamy zadzwonić do Rolling Stone Magazine i poprosić ich o artykuł, w którym mają napisać, że wszystko, co stało się wczoraj zdarzyło, było zrobione w ramach zakładu, plus dodatkowo napisać to samo na Twitterze.

Zespół pokiwał głowami na znak, że się zgadza i zanim ktokolwiek zdążył coś dodać Horan wykrzyknął:

     - Liam dzwoni!

Nastolatkowe przybili sobie piątki i zaśmiali się z zdezorientowanego ciemnego blondyna.

     - Czemu zawsze ja?! – wykrzyknął poszkodowany w tej sprawie.

     - Bo jesteś najgłupszy- zakończył spór Zayn, jednocześnie podźwigając się z kolan i próbując złapać równowagę. Payne fuknął i zawiązał dłonie na swojej klatce piersiowej, posyłając w stronę kolegów wiązankę przekleństw.

Midowo-włosa uznała, że to dobra pora, by zabrała siebie oraz zwłoki swojej pijanej przyjaciółki z powrotem do domu. Podeszła wolno do Shalie, a następnie podźwignęła ją za ramię do góry i oparła o siebie. Dziewczyna zarechotała i uśmiechnęła się dziwnie, patrząc na krystalicznie niebieskie niebo.

     - Będzie padać – przepowiedziała po chwili.

     - Tak, oby ten deszcz cię otrzeźwił. Może będziesz lżejsza… i mniej dziwna – mówiła cicho pod nosem właścicielka domu, obserwując jak koleżanka szczerzy się wdzięcznie do sąsiadów.

Maggie bardzo zdziwił lokers, który miał grobową minę i wyraźnie się nad czymś zastanawiał. W normalnych okolicznością na pewno odwzajemniłby gest i dorzucił jakieś zboczone tekściki w stronę brunetki.

Dziewczyna pomachała do chłopaków na pożegnanie sama dziwiąc się w środku swojej głowy, iż w ogóle to zrobiła. Zwykle odchodziła lub przychodziła bez słowa. Chłopcy chyba jednak nie zdziwili się tak bardzo, bo odmachali. Shalie wysłała im powietrznego buziaka, na co Louis udał, że mdleje.

Kiedy dziewczyny wyszły za furtkę i wolno udały się w kierunku swojej posiadłości, panna Colen zaczęła obszukiwać kieszenie, próbując wyciągnąć klucze. Zanim jednak je wyjęła, jej oczom ukazał się srebrny samochód zatrzymujący się przed bramą jej domu. Puls skoczył jej do góry i przez jedną krytyczną sekundę myślała, iż nie utrzyma dłużej radosnej przyjaciółki na ramieniu.

To auto niezaprzeczalnie należało do rodziców Mag.

Nie mogła się mylić, ponieważ za chwilę z jego wnętrza wysiadła dwójka roześmianych osób. Ojciec jasnowłosej miał na sobie hawajskie szorty w gustowne kwiaty, biały podkoszulek i słomianą czapkę z dużym rondem. Panna Colen natomiast ubrana była w luźną niebieską sukienkę oraz taki sam kapelusz jak mąż. Ich skóra była pięknie opalona, co wskazywało tylko na to, że Floryda jak zwykle nie zawiodła pogodą.

Jak tylko rodzice ujrzeli dziewczyny od razu rzucili się na nie z uściskami. Miodowo-włosa z jednej strony cieszyła się tym, bo jej tata częściowo przejął od niej Shalie. Nie dało się ukryć, iż państwo Colen zawsze traktowali przyjaciółkę ich córki jak własne dziecko.  Jednakowoż z innej strony Margaret martwiła się, że jej rodziciele zaczną zadawać pytania, na które będzie musiała wymyślić odpowiedzi.

     - Jak ja za wami tęskniłam! – wyznała pani Colen, przytulając do serca obie nastolatki. Shalie śmiała się i najwyraźniej była wniebowzięta okazywaną jej czułością.

     - My też! – odpowiedziała jej córka, z przesadnym poziomem entuzjazmu. Plus jej rodziców był taki, że pojęcia sarkazm oraz ironia pozostawały dla nich obce (co było dziwne z uwagi na to, iż Maggie była niemalże Sarkaz- mistrzem).

     - Dlaczego wracacie stamtąd? – zainteresował się pan Colen, wskazując ręką w kierunku, z którego przyszły przyjaciółki.

     - I czemu wyglądacie jakbyście całą noc przeleżały na zimnym betonie? – dorzucała matka jasnowłosej, marszcząc brwi.

     - Kółko się nam rozsypało, cztery dolce kosztowało, a my wszyscy bęc – wyjaśniła z przejęciem brunetka, na co dwója dorosłych wyraźnie się zdziwiła.

 Margaret uderzyła przyjaciółkę w plecy i uśmiechnęła się szeroko do rodzicieli, próbując ukryć, że bardzo się denerwuje. W końcu zebrała się na odpowiedź.

      - Ona tak tylko żartuje – powiedziała pośpiesznie - bardzo zaprzyjaźniłyśmy się z tymi nowymi sąsiadami i wczoraj byłyśmy u nich na nocy filmowej. Bądź, co bądź wcale nie spałyśmy i wyglądamy jak wyglądamy- zaśmiała się nerwowo.

      - Och, to bardzo dobrze, że nawiązałyście nowy kontakt. Zawsze ci mówiłam, że powinnaś zacząć mniej nienawidzić ludzi – wyznała radosna rodzicielka i przygarnęła do siebie dziewczyny. Pan Colen stanął po drugiej stronie i również objął je swoim długim opalonym ramieniem. Dziewczyna wypuściła nagromadzone ze zdenerwowania powietrze i podziękowała temu na górze za łatwowiernych i skrajnie niedoinformowanych rodzicieli. A jeśli już o nich mowa to warto dodać, że byli oni dosyć interesujący. Czasami miewali szalone pomysły (jak na przykład podróż do Europy autostopem), a czasami po prostu byli troskliwi i opiekuńczy, co doprowadzało ich jedyną córkę do dzikiego szału. Zazwyczaj miodowo-włosa dogadywała się z nimi, więc też nie miała im nic do zarzucenia. Jedyne, co denerwowało ją w nich był fakt, iż wyglądali jak para modeli. Bywało, że w żartach nazywała ich Kenem i Barbie. No bo, który facet około czterdziestki wciąż posiada sześciopak? I która kobieta w tym samym wieku ma smukłą sylwetkę, której zazdrości jej większa część nastoletnich dziewczyn? 
Jednak Mag zrozumiała już dawno temu, że sama jest zbyt dziwna, by posiadała normalnych rodziców. Musiała ich zaakceptować.

     - Koniecznie musicie się położyć, więc pędźcie teraz do łóżek, a potem pogadamy- zarządził mężczyzna i poprawił dziwny kapelusz zdobiący jego głowę.

Nastolatka pokiwała ochoczo, ciesząc się, że nie będzie dłużej musiała dźwigać ciężkiego cielska ciemnowłosej. Cudem doczłapała się na górę i niemal z furią położyła Shalie na łóżku. Sama postanowiła wziąć zimny prysznic, by jej kac, choć trochę się zmniejszył.

Zanim weszła do kabiny prysznicowej usłyszała jeszcze jak jej rodzice śpiewają razem jakąś piosenkę z radia. Zamrugała parę razy i uznała, że chyba już woli słuchać dźwięku zabijanego świniaka, niż tego wycia z dołu.





Parę godzin później







          Shalie oraz Margaret siedziały z państwem Colen w kuchni, żywo rozmawiając i zajadając się lodami. Kilka godzin snu oraz prysznic postawił dziewczyny na nogi tak, że prawie nie odczuwały, iż wczoraj wypiły jakikolwiek alkohol. 
Rodzice opowiadali śmieszne historie ze swojego wyjazdu, a dziewczyny pękały ze śmiechu. I o ile niektóre z tych opowieści naprawdę były zabawne, to czasami przyjaciółki rechotały po prostu z wyrazów twarzy albo gestykulacji dorosłych.

      - I my wtedy mówimy do niego „przepraszamy, ale chyba godzilla zjadła pana klapki”- dokończyła anegdotkę pani Colen i po chwili wszyscy zebrani zanieśli się rechotem.

      - Facet uciekał chyba z prędkością wystraszonego geparda, dopóki nie zrozumiał, iż wcale nie posiadał klapek – dodał Ben (imię ojca Mag) i oczywiście spowodował u wszystkich nową salwę śmiechu.

Zainteresowany Roxi przybiegł do kuchni i zmierzył zebranych swym czarnym spojrzeniem. 
Przepełnione entuzjazmem chwile przerwał dzwonek do drzwi. Roześmiana miodowo-włosa natychmiast pobiegła, aby je otworzyć. Nie była zbytnio zdziwiona, gdy ujrzała za nimi sylwetkę Louisa oraz Harry’ego. Mianowicie dobroduszny lokers wczorajszego wieczoru najwyraźniej pożyczył Shalie swoją marynarkę. Panna Swift zobaczyła, że ma ją na sobie dopiero po przebudzeniu. Było do przewidzenia, iż będzie chciał ją odzyskać.

        - Gdzie zostawiliście resztę stada? – zapytała dziewczyna, przepuszczając ich w wejściu. Miała zbyt dobry humor, by ich wyganiać.
        
        - Lubimy One Direction, więc nie chcemy, by rozpadło się w całości, ponieważ zabiła je dwójka dziewczyn z sąsiedztwa. Jeśli ja i Lou nie przeżyjemy, to nasz zespół będzie miał nadal 60% szans na dalsze istnienie – wyjaśnił Harry. Jego towarzysz spozierał na niego dziwnie jakby nie wiedział, o co mu dokładnie chodzi. Mag najwyraźniej znajdowała się w tym samym położeniu, bo również pytająco spoglądała na lokersa.

        - Czekaj pitagorasie, a dziś miałybyśmy was zabijać, bo…?

W tym samym momencie w holu zjawiła się ciemnowłosa. Zmierzyła chłopaków podejrzliwym wzrokiem.

        - Shalie, muszę ci o czymś powiedzieć, ponieważ ty najwyraźniej tego nie pamiętasz – zaczął z przejęciem Styles, a panna Swift zrobiła jeszcze bardziej zdezorientowaną minę.

        - Robi się coraz ciekawiej – orzekli w tym samym momencie Lou oraz Margaret.

Natychmiast wlepili w siebie swój przerażony wzrok i pokiwali głową na boki jakby chcieli powiedzieć „możesz mi zabrać wszystko tylko nie moje powiedzonka”. Pewnie gdyby nie byli tak zainteresowali Harrym i Shalie, to zaczęliby się o to kłócić.

Lokers przełknął ślinę i przejechał dłonią po włosach.

      - Więc Shalie, wczoraj po imprezie byłaś bardzo… hmm skłonna okazywać mi czułości i w którymś momencie my się…pocałowaliśmy – wyrzucił z siebie brunet jednocześnie, odsuwając się na bezpieczną odległość od Margaret, która gwałtownie złapała się za serce.

Sama adresatka wypowiedzi miała oczy wielkości spodków i nieustannie wlepiała je w Stylesa. Tomlinson przerzucał wzrok co chwilę z panny Swift na swojego kumpla i wykrzywiał usta na kształt litery „o”.

Miodowo-włosa złapała się za głowię i zrobiła cierpiętniczą minę. Kiedy trochę uspokoiła oddech zaczęła zastanawiać się, kogo najpierw pobić - Lou, Harry’ego czy Shalie. 
By nie tłumić w sobie emocji dłużej, wybrała tego pierwszego. Szatyn nieprzygotowany na atak lekko zachwiał się, kiedy dziewczyna wpadła na niego z impetem i zaczęła drapać jego klatkę piersiową.

      - Wiedziałem, że jeśli przyprowadzę ze sobą Tomlinsona, to będziesz wolała pobić go ode mnie – pochwalił się swoim tokiem rozumowania chłopak z burzą loków na głowie, nie przerywając kontaktu z przenikliwym spojrzeniem panny Swift.

      - Ej powiedziałeś, że idziemy zabrać te tajemnicze zdjęcia z komody! – wykrzyknął pasiasty z wyrzutem, jednocześnie odpierając atak.

      - Dlaczego, o Boże, dlaczego mi to robisz! – mówiła ciągle jasna głowa. Szatyn sprytnie złapał jej dłonie i próbował uspokoić ją oraz siebie. Zanim ktokolwiek zdążył coś dodać lub zrobić w holu zjawili się rodzice Maggie. Ich córka musiała sprytnie się przekręcić i udać, że przytula się do marchewkowego. On chyba pojął, o co jej chodzi, ponieważ również objął jej talię ramionami. Pomagał jej udawać, że napaść na NIEGO wcale nią nie była. Nigdy nie sądził, że zrobi coś takiego.

       - Och to wy musicie być tymi nowymi przyjaciółmi naszych dziewczyn – powiedział dumnie Ben i uśmiechnął się, pokazując swoje idealnie białe uzębienie niczym z reklamy płynu do płukania jamy ustnej lub z zapowiedzi nowego fenomenalnego kremu do protez.

Chłopaki zmarszczyli brwi i spojrzeli dziwnie na dziewczyny. Mag lekko uścisnęła bok szatyna, co miało znaczyć, żeby lepiej zaczął być bardzo dobrym aktorem, bo umrze.

       - Ach, więc Maguś i Shal opowiadały już państwu o nas? – zapytał pasiaty, idealnie udając zaskoczonego. Rodzice Mag pokiwali głową na tak. – Więc to perfekcyjny czas, by się przedstawić. Mnie państwo już znają, jestem Louis – przedstawił się szatyn i ucałował dłoń Sary (mama Maggie) na co ona się zarumieniła. Potem podał dłoń jej tacie. Jednak on od razu zrezygnował z tych oficjalnych powitań i przybił z nim żółwika. Na myśl jasnowłosej przyszedł dzień, w którym pasiasty przyszedł udowadniać jej, że zniszczyła wieżę do odtwarzania muzyki w ich domu. Tego dnia też chłopak pierwszy raz ujrzał jej matkę oraz ojca. Harry powtórzył przywitanie po swoim koledze i uśmiechnął się do dwójki dorosłych.

      - Chyba skądś was znam – przypomniała sobie po chwili Sara i podrapała się po brodzie.

      - Tak już mówiłem, widzieliśmy się jak… - niedane było dokończyć Louisowi.

      - Nie, nie o to mi chodzi. Czekaj, czy wy przypadkiem nie jesteście z tego zespołu…hmm chyba znam jakąś waszą piosenkę. – Margaret patrzyła na rodziców, którzy usilnie próbowali sobie przypomnieć słowa oraz melodie owej piosenki.

       - Ben czy to nie są chłopcy z tego teledysku, który był puszczony w samolocie? – zapytała nagle mama Mag, jakby dostając olśnienia.

        - Ach Saro, śpiewaliśmy to przy ognisku na plaży!- przypomniał sobie w końcu ojciec jasnowłosej.

        - You don't know, you're beautifu-u-ul! That's what makes you beautiful! – Zaśpiewali dorośli w duecie i skoczyli razem do rytmu. Ich córka miała ochotę zapaść się pod ziemię. Jedno było pewnie jej rodziciele w życiu nie będą mieli szansy na karierę piosenkarzy, a już tym bardziej tancerzy, ponieważ nie wiadomo, co robili gorzej.

Lou oraz Harry uśmiechnęli się do nich i przyznali, iż ta piosenka rzeczywiście należy do nich.

       - Powiedzcie mi chłopcy, coś mi świta, że jest was więcej. Wasi koledzy są tu z wami?- zapytał Ben.

       - Tak, są w domu obok – wyjaśnił z uśmiechem właściciel brązowych loków.

      - Ależ to wspaniale! Mam taki plan, pójdźcie po resztę waszego zespołu i razem zrobimy grilla! Czy to nie jest niesamowity pomysł?- zaproponowała ochoczo Sara i aż podskoczyła z radości w górę. Jej mąż zdawał się być tak podekscytowany pomysłem jak ona.

Miodowo-włosa spojrzała na nich przerażona.

      - To chyba raczej niemożliwe. Chłopaki mają dużo spraw na głowie wiecie – bycie bożyszczem nastolatek i takie tam – szybko próbowała odwieść swoich rodzicieli od tego szalonego pomysłu. Jak tylko dorośli usłyszeli to zdanie, ich entuzjazm zmalał o trzysta sześćdziesiąt stopni.

      - Dziś z okazji tego, że twoi rodzice wrócili możemy sobie zrobić wolne. Chętnie przyjdziemy do was na grilla – powiedział z chytrym uśmieszkiem właściciel pasiastej bluzki. Jasnowłosa mogła się domyślać, iż chłopak będzie chciał się zemścić za napad na jego skromną osobę. Westchnęła ona ciężko i popatrzyła na swoja przyjaciółkę, która nadal trwała w pewnego rodzaju zawieszeniu. Podeszła do niej i poklepała ją po ramieniu.

Rodzice miodowo-włosej przybili sobie piątki i popędzili do kuchni przygotowywać mięso, które położą na ruszcie. Szatyn uśmiechnął się szeroko do dziewczyn i pobiegł do swojego domu po chłopaków. Niezręczną ciszę panującą pomiędzy trójką pozostałą w holu przerwał Ben.

      - Harry czy mógłbyś wyprowadzić grill z garażu? Shalie albo Mag pokaże ci gdzie on jest.

      - Oczywiście proszę pana. – Uśmiechnął się lokers.

      - O Boże chłopcze nie mów do mnie per pan. Postarzasz mnie. Jestem Ben – natychmiast naprostował wszystko rodziciel Mag i razem ze Stylesem zaśmiał się i ponownie przybił z nim żółwika. Na pewno chciał powiedzieć, że jest Ben luzak Colen.

Jasnowłosa z przerażeniem stwierdziła, że musi zostawić Shalie oraz Harry’ego samych, by wszystko sobie wyjaśnili. I z takim oto szokiem z własnego postępowania opuściła dwójkę i udała się do kuchni, gdzie krzątali się jej rodzice. Widząc, że sami poradzą sobie z marynowaniem i krojeniem mięsa, wyciągnęła z szafki odpowiednią ilość talerzy szklanek oraz sztućcy i w paru turach zniosła je do stołu w ogrodzie, gdzie również je poustawiała. Potem wyciągnęła z szafek zapas coca-coli oraz soków i zaniosła je do ogrodu. Następnie usiadła z wrażenia na krześle, gdy rozumiała, iż pierwszy wakacyjny grill spędzi z sąsiadami, którzy zachowują się jak małpy w zoo. Zanim otrząsnęła się z szoku do ogrodu wpadł cały zespół. Najwidoczniej ich kac też skończył się szybciej, niż przewidywali  Blondyn pochwycił ją w ramiona i mocno do siebie przytulił.

      - Dzięki ci Mag! Wreszcie się najem! -Dziewczyna z obrzydzeniem otarła policzek, na którym złożył soczysty pocałunek.

Mało kto tak cieszy się na wieść o jedzeniu.

Po chwili namierzyła Harry’ego i Shalie wychodzących zza rogu z grillem. Dziewczyna była uśmiechnięta i rozmawiała z lokersem, więc wskazywało na to, że para wszystko sobie wytłumaczyła. I dobrze, bo nie ma nic gorszego niż niezręczna atmosfera. Z drzwi tarasowych wyszedł Ben i przybił z chłopkami żółwiki.

     - Przepraszam chłopcy, ale nie zapamiętam waszych imion. Jest was za dużo. Po prostu będę was nazywał wszystkich Harry lub Louis, okay?

Zespół pokiwał głowami na znak zgody i zaśmiał się głośno.

     - Liam złotko! Przeniesiesz to radio na dwór? Nie ma nic gorszego niż barbecue bez muzyki!- krzyknęła z wnętrza domu mama Maggie. Ona najwyraźniej nie cierpiała na sklerozę jak jej mąż i pamiętała imiona wszystkich nowo przybyłych.

     - Już się robi Saro!- odkrzyknął ciemny blondyn i poszedł do kuchni.

Zapowiadał się głośny i wesoły wieczór.

 Zmęczona jasnowłosa rozwaliła się na krześle i przymknęła oczy. Obok niej zajął swoje miejsce blondyn i zaczął nalewać sobie soku pomarańczowego. Harry postawił grill w odpowiednio dalekiej odległości zarówno od domu jak i od stołu. Tak żeby dym nie leciał na zebranych oraz do wnętrza mieszkania. Ben natychmiast podszedł do maszyny i zabrał się za odkręcanie wszystkich potrzebnych zaworów.

     - Dzieci jak nie macie co robić, to módlcie się, żeby wystarczyło gazu – rzucił żartobliwie do Nialla, Mag oraz Zayna, którzy jako jedyni oprócz niego siedzieli przy stole.

Ku zdziwieniu jasnowłosej blondyn naprawdę zaczął klepać pod nosem jakiś paciorek. Najwidoczniej pożywienie rzeczywiście grało w jego życiu kluczową rolę.

Po paru minutach zza drzwi wyłoniła się Sara z olbrzymim talerzem różnego rodzaju mięs do grillowania. Wszyscy mogli usłyszeć burczenie w żołądku Horana.

Słońce powoli chowało się za horyzontem i przez to tworzył się naprawdę grillowy nastrój. Muzyka z radio, które podłączył na dworze Payne tylko podsycała ten stan. Nawet sama Margaret zaczynała czuć tę atmosferę.

Mięso, które wsadził na ruszt Ben, powoli zaczynało skwierczeć i niesamowicie pachnieć. Jasnowłosa zwróciła się uwagę na Malika, który od dłuższego czasu się jej przyglądał. Po chwili pojęła jego intencje.

      - Zayn czy ty przeglądasz się w moich okularach?- zapytała znudzona, przypominając się, że założyła je z uwagi na rażące słońce.

      - Hmm…nie – odpowiedział wyraźnie zdezorientowany.

Mag postanowiła nie ciągnąć tej konwersacji dalej, gdyż dobrze wiedziała, iż mulat i tak nigdy nie zdradzi jej prawdy.

Na stole pojawiało się coraz więcej przystawek oraz sosów, które przynosili nowi niewolnicy pani Colen: Louis, Harry, Liam oraz Shalie.

Jak na razie nie narzekali, więc chyba pasował im ten układ.

     - Mięso będzie zaraz gotowe!- oznajmił głośno, ojciec Maggie.

Każdy zaczął się ekscytować, łącznie z Malikiem, który specjalnie na tą część przestał wypatrywać swego odbicia w okularach przeciwsłonecznych miodowo-włosej. 
Reszta zebranych zajęła swoje miejsca przy dużym stole. Blondyn nerwowo stukał palcami o usta i uśmiechał się jak osoba z poważnym problemem psychicznym.

Sara zajęła swoje miejsce obok Liama i mierzyła każdy centymetr kwadratowy stołu w poszukiwaniu jakiegoś brakującego elementu. Na szczęście wszystko już zostało przyniesione. Nowi niewolnicy spisali się na medal.

W końcu nadszedł długo wyczekiwany moment. Na stole stanął półmisek z pachnącym mięsem. Blondynowi prawie oczy wypadły z orbit, gdy łapczywie nakładał dużą ilość przysmaku na talerz. Wydał jęk zadowolenia, gdy spróbował przysmaku.

      - Myślę, że kurczak, który oddał życie, by być na tym talerzu jest szczęśliwy tam w kurzym niebie, że tak dobrze smakuje – powiedział Niall po krótkim namyśle.

Na to wyznanie wszyscy wybuchli śmiechem, a atmosfera od razu się rozluźniła. W takim o to przyjemnym hałasie dalej spożywali mięso, zachwalając twórców tak pysznej mieszanki przypraw. Rodzice Maggie byli w siódmym, albo nawet już w ósmym niebie.

      - Och Benie czyż to nie nasza wakacyjna piosenka?- zapytała podekscytowana Sara swojego męża. W radio puszczona była modna, wakacyjna piosenka Carly Rae Jepsen – Call me maybe.

      - Tak! To ona? Pozwolisz do tańca Saro?- spytał ojciec Maggie, nim wyciągnął swoją żonę na środek ogrodu.

Para zaczęła robić dziwne wygibasy, które trudno było nazwać tańcem. Dużo kiwania się w przód i w tył, od czasu do czasu gwałtowny skłon, jakby któreś z nich zgubuło szkło kontaktowe. Ludzie, którzy zostali przy stoliku przyglądali im się uważnie i śmiali pod nosem.

      - Wygraliby konkurs na najgorszy układ taneczny – stwierdził ze śmiechem Tomlinson.

      - Zgadzam się – dołączyła miodowo-włosa, wlepiając gałki oczne w tatę, który co jakiś czas podnosił jej matkę. Wychodziły z tego naprawdę dziwne figury.

      - Shippuję Lougaret! – wykrzyknął ciemny blondyn, wstając i wznosząc w górę szklankę z sokiem truskawkowym. Wszyscy zebrani zmierzyli go wzrokiem od góry do dołu.  Jasnowłosa dopiero po chwili pojęła, że owy „Lougaret” to połączone imiona jej i pasiastego. Zmarszczyła nos zastanawiając się, o co chodziło Payne’owi. Po chwili każdy zapomniał o sprawie, a Liam usiadł z powrotem na miejsce z wielkim uśmiechem na ustach.

       - Dzieci, wierzycie w duchy? – rzuciła Sara, która dopiero co wróciła z prowizorycznego parkietu wraz z mężem. Jasnowłosa jęknęła cierpiętniczo, wiedząc co się kroi. Wymieniła z Shalie szybkie spojrzenia. To po prostu nie mogło skończyć się dobrze. Kiedy chłopaki pokiwali głowami na znak, iż rzeczywiście wierzą w te paranormalne zjawy, Sara postanowiła kontynuować.

        - To dobrze się składa, ponieważ dawno temu kupiłam planszę do wywoływania duchów. Co wy na to, żeby w nią zagrać?

Rodzice Maggie posłali w stronę nastolatków błagalny wzrok. Jednak chłopaków nie trzeba było długo namawiać. Od razu uznali, iż ta gra planszowa to najlepszy sposób na spędzenie późnego wieczoru. Sara pobiegła po grę do wnętrza domu, a Ben rozłożył koc chyba w najciemniejszej części ogrodu.

Prawdą było, iż rodziciele jasnej głowy mieli nieuleczaną obsesję na punkcie tej planszówki. Zawsze próbowali wciągać w nią wszystkich swoich znajomych, bo żyli w świętym przekonaniu, iż to wywoływanie naprawdę skutkuje. Co oczywiście było totalną bujdą.

Wszyscy za radą pani Colen zajęli miejsce w okręgu na kocu. Po środku kobieta rozłożyła plansze oraz inne różne dziwne przedmioty. Mag miała złe przeczucia.

      - Więc kogo dziś wywołujemy?- Padło pytanie ze strony Bena, który uważnie patrzył na nastolatków.

Zebrani pogrążyli się w przemyśleniach.

      - Mogą to być zwierzęta? – spytał w końcu Harry. Rodzice energicznie pokiwali głowami – Dwa lata temu straciłem kanarka, więc chciałbym go wywołać i powiedzieć, że mi go brakuje.

Siedzący obok niego blondyn poklepał go po plecach w pokrzepiającym geście. Z braku innych pomysłów wszyscy zgodzili się na ptaszka. Sara zapaliła jakąś czerwoną święcę i kazała złapać się zebranym za dłonie. Mag nie cieszyła wizja złączenia rąk z pasiatym i mulatem, ale nie miała innego wyjścia.

      - Harry kochanie, jak nazywał się twój kanarek?

      - Dzióbek – odpowiedział lokers szybko, na co jasnowłosa parsknęła śmiechem pod nosem. Dostała ostrzegawcze spojrzenie od ojca, więc postanowiła się uspokoić. Jednak ciężko było się nie śmiać w obliczu faktu, iż siedzi właśnie w ogrodzie z osobą, która nazwała swojego ptaka „dzióbek”.

Chwilę potem jej matka kazała zamknąć wszystkim oczy.

      - Powtarzajcie teraz to, co mówię. Dzióbku, dzióbku daj nam znak!

Słychać było cichy rechot miodowo-włosej, ale w rezultacie wszyscy powtórzyli słowa kobiety. Musieli powiedzieć to zdanie jeszcze pięć razy, by jak to określiła matka Mag „ otworzyć pierwsze drzwi”.

       - Teraz kołyszmy się na boki i powtarzajmy – dzióbku wołamy cię.

Zebrani poczęli poruszać swoimi ciałami tak jak rozkazała im kobieta oraz powtarzali co jakiś czas wybrane przez nią zdanie. Shalie i Mag z trudem powstrzymywały się żeby nie wybuchnąć najgłośniejszym rechotem udokumentowanym w historii.

       - Wstańcie wszyscy i pochylcie głowy do dołu. Niech nikt nie patrzy na planszę! Teraz szepczmy – Tutaj jesteśmy dzióbku.

Zebrani wykonali rozkaz. Przejęty głos Stylesa odbijał się w głowie z Shalie. Biedak chyba naprawdę wierzył, iż jego ptasi pupil postanowi się pojawić.

       - Teraz się przyszykujcie. Otwieram ostatnie drzwi! Wszyscy będziemy biegać dookoła i powtarzać – „jesteśmy gotowi dzióbku, przyjdź zaraz”

Z boku cała ta bieganina musiała wyglądać przekomicznie, ale w tym momencie wywoływaczy duchów to nie interesowało. Jak najęci powtarzali słowa i rozpędzali się bardziej z sekundy na sekundę.  

      - Czuję, że drzwi się otwierają! Biegnijmy szybciej.

Shalie ledwo co nadążała przebierać nogami.

      - Biegnijcie!

Tempo było naprawdę ogromne i Maggie liczyła w duchu sekundy do swojego bolesnego upadku zakończonego złamana kończyną. Już nawet zastanawiała się, co powiedzą jej rodzice w szpitalu „wywoływaliśmy duchy i przy ostatniej części po prostu przewróciła się i została przygnieciona przez kolegę”. Pewnie miny lekarzy byłyby bezcenne.

Miała już prosić, aby reszta zwolniła, ale wyprzedził ją ogromny wybuch. Po wpływem trzęsienia jakie eksplozja wywołała każdy z nich upadł na ziemię. Wszystko to wyglądało jakby ktoś zrzucił na podwórko bombę.

       - O mój Boże grill wybuchł!- wykrzyknęła matka Maggie.

Jasnowłosa nie mogła uwierzyć w jej słowa dopóki nie zobaczyła, iż w miejscu gdzie wcześniej stała maszyna teraz znajduję się tylko garstka czarnego popiołu. Zebrani popatrzyli na siebie przerażeni, zaraz po tym jak wreszcie się z siebie zsunęli.

       - Trzeba zadzwonić po straż pożarną – zarządził Ben i pobiegł do domu po telefon komórkowy. Nastolatkowe byli zbyt wystraszeni, by w ogóle się ruszyć. Warto dodać, że cały czas nawzajem ściskali się za ramiona lub dłonie.

       - Mówiłam, żeby nie zostawiał go cały czas włączonego – mówiła pod nosem Sara. – Chłopcy możecie zostać dziś u nas w domu, ale teraz musicie iść już do łóżek – powiadomiła zespół zaraz, gdy trochę uspokoiła swoje serce.

       - I tak się nigdzie nie wybieraliśmy- powiedział autentycznie przerażony Styles, ściskając ramiona Shalie.

Wszyscy w takiej o to zbitej kupce przenieśli się do wnętrza domu i pobiegli po schodach na górę. Nie martwiąc się o dodatkowe koce, śpiwory czy też materace. Usiedli wszyscy na łóżku miodowo-włosej.

       - Chyba chcę napisać o tym książkę – oznajmił Zayn.

       - Tak, nazwij ją „Bombowy grill”- zaproponował ciemny blondyn, który kurczowo trzymał się ramienia przedmówcy. Nawet te słowa nie przyniosły im ulgi, cała siódemka nadal żyła wybuchem.

       - Tyle jedzenia poszło w powietrze – zauważył ze smutkiem blondyn.

       - Nie będę więcej z wami grała w żadną grę planszową – powiedziała Margaret.

Jak zwykle jej przypuszczenia się sprawdziły i to było właśnie w tym wszystkim najgorsze.

Po chwili do ich uszu dotarło wycie syren i wtedy już wiedzieli, że będzie to długa noc. Nauka z dzisiaj: „wszystko kiedyś wybuchnie".


*nespodziewajki - ten wyraz nie ma w ogóle swojego miejsca w słowniku języka polskiego, więc z dumą stwierdzam,  iż jest to NEOLOGIZM i jest użyty tylko na potrzeby opowiadania



HEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJ!!!!!!!!
POWRACAM PO EGZAMINACH Z NOWYM ROZDZIAŁEEEM!!!!!
Nie mogłam się doczekać kiedy w końcu coś napiszę, a te testy doprowadziły mnie szału ;/ Nie martwcie sie, zawaliłam wszystkie ;)
OKEJ JAK SIĘ WAM PODOBA ROZDZIAŁ? JAKIEŚ BŁĘDY ZASTRZEŻENIA?/?
DZIĘKUJĘ ZA PRAWIE 30 TYŚ WEJŚĆ! JESTEŚCIE BOSCY! BYLIŚCIE TU NAWET W TAK DŁUGIEJ PRZERWIE POMIĘDZY ROZDZIAŁAMI XD
NIESTETY JAK JUŻ MÓWIŁAM NIE MOGŁAM DODAĆ WCZEŚNIEJ ZA CO WAS OGROMNIE PRZEPRASZAM ;)))
PROSZĘ O KOMENTARZE!!!! 

I ZAPRASZAM NA OPO SIOSTRY --> http://give-me-free-time.tumblr.com/opowiadanie


Tu macie liste czytajacych wpisujcie sie i wypisujcie:

@611_natalia @Misiooolxd @paula_jas_x @marysia_lawecka
@Pani_Horan  @beautiful_xLife @marchewkowa69 @iWantHarryHug , 
@Mags_Poland_1D @poisonedx @edzio_wiertara @Ola143Cody, 
@xMissxxNothingx @Enchanted_200  @EverBeforee @_yourkitty 
@Martyna_ma @karLla136 @LoveStayStrong_ 
@WorldWithMagic  @AwMyBooBear @xnobody_perfect
@Zuzu_Kazu 

SPORO OSÓB Z TEJ LISTY JUŻ NIE MA TT JESLI CHCECIE BYĆ POWIADAMIANII TO DAJCIE NOWY KONAKT ;)